czwartek, 31 października 2013

Dozwolony użytek

Niektóre rozmowy nie-prawników z prawnikami wydają mi się dobrym kabaretem. Wygląda to mniej więcej tak, że o danym problemie dyskutuje dziennikarz, trzech zainteresowanych, dwóch prawników i ktoś łamiący konwencję. Dyskusja, chcieć nie chcieć, dzieli się na dwie warstwy - 1) dyskusja nie-prawników: zainteresowanych, dziennikarza, innych osób, które widzą problem; ta część jest zrozumiała dla widza, opiera się na myśleniu "słusznościowym", intuicyjnym itp.; 2) dyskusja prawników - nikt oprócz nich samych (i widzów-prawników) nie ma pojęcia o co w niej chodzi, kłócą się o jakieś dziwne słowa i przerzucają orzecznictwem, "jakby to miało jakieś znaczenie". Nie ma na to żadnego remedium, po prostu rzeczywistość prawna a rzeczywistość faktyczna to dwie równoległe sobie warstwy. Prawnik myśli innymi kategoriami, myśli praktycznym zastosowaniem konkretnych norm prawnych, które ma przed oczami, a nie-prawnik wymyśla jak powinno być, chociaż sam do końca nie wie, jak jest. Inna sprawa, że na sali sądowej wygląda to niekiedy podobnie, tylko jakoś śmiać się nie wypada..

Kolejnym obiektem obserwacji tego typu stał się dla mnie odcinek Czy w sieci coś do kogoś należy? programu Hala Odlotów na TVP Kultura (dostępny na vod.tvp.pl). Przy dużym (kwadratowym..;) ) stole zastanawiali się tam nad prawem autorskim artyści, prawnicy, przedstawiciele instytucji kulturalnych. Polecam ten odcinek, bo można tam zauważyć ciekawe zestawienie różnych punktów widzenia, jednak na tym - na pokazaniu, że problem istnieje - rola takiego programu się kończy. Niestety, rozwiązania w kwestiach prawnoautorskich są zależne od konkretnego przypadku.

Mimo takich trudności w "tłumaczeniu" prawa autorskiego, trzeba o nim rozmawiać, uświadamiać ludzi. Dla prawnika przejście na język nieprawniczy jest trudne, z uwagi chociażby na jego (jęz.nieprawniczego) nieprecyzyjność (zdecydowanie łatwiej używać jęz.prawniczego, bo np. mówiąc o "rozporządzaniu" prawnik ma w głowie szerokie orzecznictwo i doktrynę, ale zwykły człowiek krzywi się bo wydaje mu się, że tamten jest przemądrzały i dlatego używa branżowego języka), ale zbawienne.

Niemniej, nie chciałam tu analizować psychologii międzyludzkich kontaktów werbalnych ;) Chciałam w nawiązaniu do wyżej wspomnianego programu spróbować wyjaśnić, czym jest "dozwolony użytek" - słowo klucz, zdawałoby się, słuchając specjalistów z dziedziny IP.

Określenie to oznacza WYJĄTKI od generalnego zakazu korzystania/rozpowszechniania chronionych prawem utworów (o tym, czym jest utwór, pisałam w poprzednim poście).

Dozwolony użytek (d.u.) może być prywatny lub publiczny, tu zajmę się tym pierwszym, ale na początek zestawmy ze sobą oba:
D.u. prywatny dotyczy korzystania z utworu na własny użytek - to na jego podstawie możemy kopiować/kserować/pożyczać książki, muzykę, nuty, etc.
D.u. publiczny dotyczy korzystania z utworu w inny sposób, niż tylko na własny użytek - dzięki niemu m.in.: a) nikt nie może mieć do nas pretensji, gdy opublikujemy gdzieś swoje zdjęcie na tle budynku, który jest utworem; b) właściciel obrazu Picassa może rozpowszechniać te obraz bezpłatnie bez zgody uprawnionych z tytułu praw aut.do tego obrazu; c) na apelu szkolnym, czy na mszy w kościele można zagrać utwór bez zgody jego autora.

Chociaż w doktrynie pojawiają się ostatnio co do tego wątpliwości (w zw. z art.25a ustawy o muzeach), warto pamiętać, że zgodnie z ogólną zasadą formy dozwolonego użytku są wymienione enumeratywnie w Oddziale 3 Rozdziału 3 Prawa Autorskiego (art.23-35), czyli są tam wymienione wszystkie możliwe formy d.u., nie ma ich więcej poza w/w ustawą, ani nie można ich sobie domniemywać.

Wracam do d.u. prywatnego:

Art. 23. 1. Bez zezwolenia twórcy wolno nieodpłatnie korzystać z już rozpowszechnionego utworu w zakresie własnego użytku osobistego.(...)
2. Zakres własnego użytku osobistego obejmuje korzystanie z pojedynczych egzemplarzy utworów przez krąg osób pozostających w związku osobistym, w szczególności pokrewieństwa, powinowactwa lub stosunku towarzyskiego.

Art. 6. 1. W rozumieniu ustawy:
3)   utworem rozpowszechnionym jest utwór, który za zezwoleniem twórcy został w jakikolwiek sposób udostępniony publicznie 

Art. 34. Można korzystać z utworów w granicach dozwolonego użytku pod warunkiem wymienienia imienia i nazwiska twórcy oraz źródła. Podanie twórcy i źródła powinno uwzględniać istniejące możliwości. Twórcy nie przysługuje prawo do wynagrodzenia, chyba że ustawa stanowi inaczej.


Zatem możemy korzystać nieodpłatnie z utworu w ramach dozwolonego użytku prywatnego pod warunkiem, że:
- utwór ten został wcześniej rozpowszechniony przez uprawnionego (art.23 w zw. z art.6 ust.3),
- korzystamy z (oryginalnego) egzemplarza utworu, którego (egzemplarza!) właścicielem jest osoba  z którą jesteśmy w jakimś związku osobistym (rodzina, znajomi - ci, z którymi mamy kontakt, którym chcemy udostępnić utwór), oraz
- podamy imię i nazwisko twórcy, oraz źródło (skąd mamy utwór).

To właśnie na tej podstawie możemy kserować książki (uznaje się, że wypożyczenie książki z biblioteki, kiedy pani bibliotekarka zgadza się wypożyczyć ją nam "do skserowania" też mieści się w ramach takiego korzystania), przegrać płytę od koleżanki, czy ściągnąć oficjalnie udostępnioną mp3, itp. Zaciekłe spory dotyczą natomiast korzystania z utworów udostępnionych (gł. wrzuconych do sieci) nielegalnie.
Tutaj możliwe są dwie opcje:
1) nielegalne udostępnienie kopii wcześniej rozpowszechnionego (legalnie) utworu;
2) nielegalne udostępnienie utworu wcześniej niepublikowanego legalnie.

Innymi słowy: czy można korzystać np. z plików wrzuconych na youtube'a nielegalnie?

Należy rozróżnić 2 różne czyny: udostępnienie i korzystanie. Nielegalne wrzucenie utworu do internetu (zob.pkt.2 i 1) jest przestępstwem w rozumieniu prawa karnego i deliktem w rozumieniu prawa cywilnego. Nielegalność korzystania z takich plików jest problematyczna z uwagi na fakt, że czasem trudno stwierdzić, czy źródło jest legalne, czy nie. Jednak najczęściej można się domyślić, a wtedy wydaje się że podpadamy pod paragraf...

Czyli co? Nie słuchać youtube'a???

I tutaj osobiście odnoszę wrażenie, że problem legalności ściągania plików z nielegalnych źródeł wynika po części też z postawy twórców. Nikt nie pozwał o to nikogo, nie było spraw, ani orzeczeń, zatem teoretycznie wszystko jest możliwe. Sami uprawnieni często nie tylko nie dbają o usuwanie z serwerów utworów umieszczonych tam nielegalnie, ale nie tak rzadko sami udostępniają na swoich stronach pliki wrzucone, np.na yt, przez nieuprawnionych. Teoretyczne dywagacje prawników oparte na złożonym wnioskowaniu to jedna rzecz, a orzeczenia sądów, które w jakiś sposób kształtują praktykę, to drugie.

Trzeci warunek wydaje się nie pasować do tej prywatnej formy dozwolonego użytku, ale ustawa zastrzega go ogólnie do d.u. - zatem np. kserujmy książkę razem z I stroną, na której jest tytuł i autor (wynika to zresztą z osobistych praw autorskich, co do których nie ma wyjątku, autor nie traci ich gdy utwór jest używany w ramach dozwolonego użytku).

Kwestia "dozwolonego użytku" jest bardzo ciekawa i bardzo głęboka - nie udało mi się jej tutaj przedstawić tak jasno, jak planowałam, ale cóż, i mi język nieprawniczy potrafi rzucać kłody pod nogi.

4 komentarze:

Margarithes pisze...

Trochę mi wyklarowałaś, cieszę się

J O L pisze...

i o to chodziło :)

Aneta pisze...

Ustępy równie dobrze mogła byś pisać w bantu... Zero zrozumienia, mój mózg robi pstryk off ;)

J O L pisze...

bądź dzielna, nie poddawaj się, dasz radę :) :)